Recenzja z wieczoru poetyckiego z Elżbietą Kroszczyńską


OO=OO

BYŁO TO W BOŻE CIAŁO



Wieczór się zaczął od deszczu za oknem i od tego właśnie, że to było Boże Ciało. To Elżbieta Kroszczyńska zwróciła uwagę na ten fakt, co bardzo podkreśliło, wydaje się, wymowę całego wieczoru, a to dlatego, że w wierszach naszego gościa przeważały tematy biblijne oraz wątki wzięte z tradycji Kościoła.

Można było tutaj usłyszeć Hioba - pokornego sługę Pana, który "rozmodlony nocą boi się, że Bóg w swojej łasce doświadczy go znowu". Można było ujrzeć Archanioła na Sądzie Ostatecznym z wagą w ręku i w pancerzu z chmur zwiastującego potęgę nieuchronnie nadchodzącego czasu, w którym jedni okażą się być dziećmi, a inni nie. Można było znaleźć chwilę wytchnienia w wierze, w wierze, że choć być może zmyślony, to jednak ten raj obiecany jest święty i można w nim spotkać zarówno bliskich, którzy umarli, jak i tych, co nigdy nie istnieli. Wreszcie gdzieniegdzie pobrzmiewała bardziej przyziemna nuta - nuta pogodzenia się Elżbiety Zachariaszowej z radosnym bożym zrządzeniem pod koniec jej życia.

Właściwie w tych krótkich urywkach, wspomnianych wątkach autorka potrafiła nakreślić bardzo przekonywujący obraz przenikania się codziennego życia ludzkiego i całego metafizycznego życia opisanego w Księdze.

Elżbieta Kroszczyńska bardzo chętnie dawała się ciągnąć za język w sprawie obecności tych właśnie motywów w jej wierszach. Wyjaśniła (...), że ona po prostu żyje tą duchowością; oprócz tego wyszła też na jaw fascynacja naszego gościa "najbardziej chrześcijańską epoką w historii Europy" - Średniowieczem. Dlatego oprócz wątków czysto biblijnych pojawiły się tego dnia też takie, które pochodzą z tradycji kościelnej.

Tak oto widzieliśmy św. Antoniego kuszonego na pustyni, św. Teresę z Avila, czy też świętą Weronikę, widzieliśmy ślepego Wita Stwosza heroicznie budującego to, co budować umiał najlepiej - "ożywiającego drewno w krzyk zwycięskiego Ukrzyżowania".

Wątki moralitetowe, znaczy. Tradycja średniowieczna pełna jest takich postaci, legend o nich i znowu - tutaj, w tych wypowiedzeniach nabierają one nowego życia. Zdobywają one w osobie Elżbiety Kroszczyńskiej świadka swojej aktualności, a dzięki niej my też mogliśmy zaczerpnąć z tej skarbnicy, chociażby przyjrzeć się ich trudowi, pokusie, bólowi.

Wspomniany już Wit Stwosz to furtka, za pomocą której możemy się przedostać do jeszcze jednej krainy w świecie poezji autorki "Powrotu". Ta kraina to gotyk.

Ze światła buduję ołtarze (...) / moje obrazy ze szkła i ołowiu - / dalekie odbicia raju - / przetrwają. Wiersz, z którego pochodzi ten fragment, przywołał we mnie obraz z witraża w kościele św. Franciszka w Krakowie. Ten witraż, co prawda, nie jest gotycki, a secesyjny, ale samo jego umiejscowienie w tak gotyckim miejscu jak ten właśnie kościół i ogromne (czytać dosłownie: ogromne) dopasowanie do całości architektonicznej sprawiają, że w mojej świadomości te dwa, wywodzące się z różnych epok przedmioty są homogeniczną całością. Jedno doskonale podkreśla drugie.

Dlaczego wspominam to właśnie tutaj? Może dlatego, że chcę się podzielić z Wami, Czytelnicy, swoim przeżyciem gotyku. Ta potęga przy jednoczesnej ascetyczności - oglądanie gotyku to dla mnie zawsze przeżycie mistyczne. Może też dlatego, że znajduję tutaj miejsce wspólne z naszą przewodniczką owego wieczoru, która tak namiętnie opowiadała o swoim niewyrażalnym doświadczeniu katedry w Chartres. Ta potęga przy jednoczesnej ascetyczności.

Wreszcie było wśród tych wierszy kilka, które nie były tak silnie i bezpośrednio związane z tradycją chrześcijańską. Była zmyślona, choć istniejąca w rzeczywistości równina Haanet, gdzie słońce jest jak starta moneta i której płaskość jest zgoła nieprzyjazna, a Ból, który wyciekł z krwi ostatnią kroplą,/ jest tylko popiołem, który w garści ściskam. Równina przywodząca na myśl odrobinę "Ziemię jałową", żeby daleko nie szukać.

Jest tutaj także wśród tych wierszy tekst, na który zwróciła uwagę Agata, tekst o przygotowaniach do rejsu, gdzie w ciekawy sposób zostały połączone dwa obrazy - jeden ze znanego i wielokrotnie używanego motywu swobodnego na wietrze statku i drugi - bardzo oryginalny - ukazujący tak potworne zmęczenie, że aż człowiekowi brzuch do ziemi sięga i ciągnie go w wodę.

Tyle może o tematyce.

Jeżeli chodzi o formę to... Forma była bardzo wyważona. Łagodna, nieagresywna metaforyka powodowała, że główny nacisk padał we wszystkich tekstach na temat - on właśnie był tutaj najważniejszy. Osobiste doświadczanie czy to wątków biblijnych, czy moralitetowych, czy wreszcie architektury, wydobycie z tych przedmiotów po raz kolejny, na swój własny sposób życia czy to dla siebie, czy dla osób bliskich (co najmniej duchowo) - myślę, że to jest właśnie klucz do tej poezji, do jej własnej nastrojowości, mistyki.

Cały kunszt, wszystkie zabiegi literackie służą tutaj przede wszystkim czytelności przesłania. O dziwo, udaje się autorce nie utracić przy tym poetyckiego bogactwa, co ja osobiście uważam za niezwykle trudny do osiągnięcia ideał. Przynajmniej ja to tak odbieram.

Jeszcze może trochę o dyskusjach, które rozgorzały w trakcie spotkania, bo myślę, że sama recenzja poezji nie dałaby pojęcia na temat całości wieczoru.

Pierwszą ważną sprawą, która padła, był problem, czy należy przerywać czytanie wierszy anegdotami, wstawkami tego, co czytającemu poecie aktualnie przychodzi na myśl. Padały tutaj racje dwojakiego gatunku: przecież człowiek nie może się skupić tak długo i to przecież burzy atmosferę.

Drugą poruszaną sprawą było niewydawanie przez panią Kroszczyńską profesjonalnych zbiorków. Padło tutaj z jej strony kilka interesujących uwag na temat widzianego przez nią modelu poezji. Poezji, która dzieje się raczej na wieczorach poetyckich i po którą się sięga wtedy, kiedy zostaliśmy do niej zachęceni przez osobę jakoś przez nas znaną. Poezji skontrastowanej z wydawaną w wielkich nakładach poezją tych, którzy wielkimi poetami byli.

Gdzieś tam jeszcze z pamięci potrafię sobie przywołać opisy recenzowania wierszy, którymi podzieliła się z nami autorka (będąca przecież krytykiem literackim). Jakieś pytanie na temat uwag faktograficznych, którymi w czasie czytania obdarzała nas poetka. Myślę jednak, że najbardziej do serca słuchających (w większości jeżeli nie w całości poetów - tak jednostkowo jak i społecznie) trafiła historia z "zielonym długopisem". Tak, tak, twarda szkoła zielonego długopisu jest potrzebna każdemu poecie i każdy powinien ją przejść.

Dla tych, co nie mieli wtedy czasu albo możliwości, by wpaść, mogę zaproponować zbiorki wierszy: "Powrót", "Biblia pauperis".

Naprawdę doskonałe.

OO=OO