OLEŚ





Zmierzchem rozebrany na fragmenty
Dyrdające w kierunku określonym
Dręczącym brzmiękiem krętym
Warkotnym i burmatnym w tonie
Wzbierałem w gardle
Charkotem
Charczeniem
Potem części moje pierzchły w szelest
W ciemność co się śmiechem ściele
Szepcze w ciszę w świt przez cienie
Brzęczy ponad - sennym trzmielem
Marzeń
Marząt
Zmarzniętych
Zaczęły się bowiem
Chłodne poranki






Stary dzień odszedł
W sfer niebieskich ciężki chrzęst
Lekki chrobot ziemskiej osi
Między historie wrzące
Gdzie zalega w lekkim śnie
Na śpiewie gwiazd się wznosi
Wieczność
Jak wiadomo
Źagle jej są wzdęte
I skrzętnie
Wycinane w rozmaite
Esy floresy i przy tem
Czerwone
Wieczność
Pod żaglem biustonosza
Unosi dumną pierś
Przez sen






MIASTO

Niebo brudne jak zapach
Perłowej rzeki
Stoi uparcie na filarach domów
Powietrze jak mokra szmata
Delikatnie się lepi
Do czoła. Do ryja. Słoność
Rozpościera pot
Na wszystkie wczoraj i jutro
zżymanie się
wyżymanie koszuli
Czas
Ziemia brudna jak niebo
Ale dobra do chodzenia
I czerwona jak należy






Figurynka ze słoniowej kości
Ciężkie dłonie na niej kładę
Delikatny kształt się mości
W dłoni mojej wodospadem
Źarem nieustannych spojrzeń
Patrzę
W dłoniach moich figurynka
o zaciętych oczach
Jak w indiańskiej twarzy
Patrzy
Świt słońcem pęka
Głęboki księżycowy osad
Strącam i głazem
Spoczywam
Postumentem figurynki