WYDARZENIA POZA KLUBEM

Grzegorz Cielecki


JEDENAŚCIE KIELISZKÓW WYTRAWNEGO

CZYLI FOLKLOR LITERACKI



Kilka tygodni temu zjawiła się u nas przedstawicielka Klubu Kobiet Twórczych, pani Felicja Borzyszkowska-Sękowska. Rzuciła przed nasze oblicze kilka dat i zniknęła w mrokach tajemnicy razem ze swoim kapeluszem. Kilkoro z nas poczuło się zaintrygowanych, a Agata wpisała do mojego osobistego kalendarza kilka terminów.

Cóż było robić. Poczułem się moralnie odpowiedzialny za sprawdzenie, co to za jeden, ten Klub Kobiet Twórczych.

Pierwsze spotkanie odbyło się 27 marca o 17.00 w sali kina "Paradiso" - budynek Pałacu Radziwiłłów przy pl. Bankowym. Trochę się spóźniłem i kiedy wszedłem, Andrzej Szymański już czytał swoją prozę. Rzuciłem spojrzenie na scenę - autor siedział przy stoliku w towarzystwie pani Felicji. Nogi miał zsunięte równo, jakby w postawie na baczność. Od pasa w dół ubrany niezobowiązująco, za to na górę wdział marynarkę i przewiesił się czarną torbą (nieco mniejszą o tych, które mają listonosze). Pani Felicja zaś od stóp do głów była w różach i fioletach, nie wyłączając dodatków.

Zanim usiadłem, ogarnąłem okiem salę, ponad 20 siwych głów kobiecych (średni klub seniora), kilku mężczyzn i kilku chłystków w moim wieku. Usiadłem cicho z boku i wsłuchałem się w rozedrgany głos Andrzeja Szymańskiego. Były to najwyraźniej lamenty publicystyczne, dużo mówiło się tam o powszechnym zabijaniu, oczywiście w tonacji sprzeciwu. Trafiłem niestety na samą końcówkę, kiedy autor niemal podnosił już głos do krzyku.

W następnej kolejności na scenie pojawił się "znakomity aktor Tadeusz Czechowski" (cytat z pani Felicji), postawny jegomość po siedemdziesiątce, którego nigdy wcześniej nie widziałem, ani też nie słyszałem. Przeczytał fragmenty nowej powieści Andrzeja Szymańskiego, której rękopis, jak na razie, liczy 1190 stron. Dużo było tam solidnej erotyki, szczególnie utkwił mi w pamięci fragment o goleniu kobiecego łona. Akcja rozgrywała się w klasztorze. Pan Andrzej wyjaśnił, że podarchaizował styl, nawiązał do biblijnej "Pieśni nad pieśniami" oraz oparł się na swoim romansie z pewną panią (nazwisko nie padło).

Dyskusji prawie nie było, więc pani Felicja zarządziła śpiewy operowe. Pani Witkowska osobiście dała fragment z "Carmen", na pianinie wspomagał mąż. Potem odbyło się szybkie spotkanie z przedstawicielami znamienitych pism: "Sukces" i "Tina". Gospodyni wieczoru prowadziła konferencję prasową, pod ogólnych hasłem, dlaczego w tych pismach nie ma literatury. Redaktorzy dosyć szybko opuścili salę spotkania, całe szczęście pozostawiając nieco starych numerów swoich pism. Zwroty "Tiny" zostały szybko rozebrane przez panie, tak więc musiałem zadowolić się numerami "Sukcesu" z grudnia, stycznia i lutego. Parę kilogramów tego drugiego wydawnictwa zostało chyba w Pałacu do dzisiaj.

Kolejne fragmenty operowe w wykonaniu innej sławy polskiej sceny wysłuchałem będąc już lekko skołowany. Myślałem, że to już koniec atrakcji wieczoru. Jakże się myliłem. Pani Felicja zarządziła mianowicie, żeby "znakomity aktor" odczytał kilka jej płomiennych erotyków z tomu "Ekwilibrystyka płonącej wyobraźni". Bałem się, że to mnie dobije, tzn. ta płomienność. Po dawce poezji szefowa zaprosiła, by kupować jej dzieło oraz zaproponowała wolne datki na tacę na rozwój klubu.

Towarzystwo przemieściło się do holu, gdzie stały już kieliszki z winem wytrawnym, jedna paczka ciastek oraz gorzka herbatal Pani Felicja naganiała po autografy, pan Andrzej stał z boku niczym skarcony uczeń. W moim prezesowskim sumieniu poczułem się zobligowany do nabycia fioletowego tomiku. Autorka twierdziła, iż 48 tysięcy to bardzo przystępna cena, bez narzutu księgarskiego. Uznałem, że to gruba przesada, postanowiłem jednak nabyć dziełko w przeświadczeniu, że to jedyna okazja, by Klub mógł się zapoznać z wyborem wierszy pani Felicji BOSkiej (Borzyszkowskiej-Sękowskiej). Autograf otrzymałem, tomik dostępny w Bibliotece Klubu.

Twórcze panie rozpierzchły się szybko. Pozostałem ja oraz Irek Kaczmarski. Staliśmy jeszcze chwilę przy barku obsługiwanym przez pracownicę placówki. Zapytałem grzecznie, od jak dawna są te spotkania. Usłyszałem, że od kilku miesięcy, więcej jednak pani bufetowa mówić nie chciała, pozostając przy stwierdzeniu, że pani Felicja jest bardzo konfliktowa i "ma nierówno pod sufitem".

Opuszczając pusty już budynek Pałacu Radziwiłłów pozostawiałem 11 samotnych kieliszków napełnionych wytrawnym winem. Doznałem tego dnia tylu wrażeń, że alkohol był już zupełnie zbędny.

Grzegorz Cielecki