A Marcin powiedzial


Marcin Przewozniak

UMARLI (Z NUDOW) - NIE CZYTAJA
czyli
O LEKTURACH SZKOLNYCH



Powszechne oburzenie i zmartwienie dotyczace glupiejacej nam bezlitosnie mlodziezy jest kolosalne. Kto zyw: nauczyciel, minister szkolnictwa, dziennikarz, czy inny koryfeusz kultury ochoczo wyglasza jeremiady o upadku kultury, spadku czytelnictwa i postepujacej wideozarazie.

Jako zywo, racja.

Ksiazek nie czytamy, bo nam sie nie chce albo nie rozumiemy, o czym sa, albo - co wazne i nieoczekiwane - tym i owym nasiakamy za mlodu i nie tracimy na starosc.

Istnieje otoz taka instytucja jak szkola, a w niej funkcjonuje tez instytucja, stricte kulturowa, a mianowicie LEKTURA SZKOLNA. Przypomnijmy, ze do tzw. kanonu lektur szkolnych wchodza arcydziela, ktore zawieraja pozadane tresci wychowawcze, patriotyczne, dydaktyczne, moralne, historyczne, poznawcze, obyczajowe i ktore mozna latwo rozbierac i analizowac pod katem bohaterow, akcji, opisow przyrody i innych takich kawalkow.

Wszystko fajnie i pozytecznie, jednakowoz feler okrutny przesladuje owe ksiegi i jako zakladka im towarzyszy. Jesli maja byc one takie wychowawcze, dydaktyczne etc., to zwykle nie beda interesujace. A jesli nie beda interesujace, to komu bedzie sie chcialo je czytac i sledzic motywacje oraz losy, pies im morde lizal, bohaterow?

Na domiar zlego, ow kanon lektur szkolnych jest w najwyzszym stopniu betonowo niereformowalny. Jezeli cokolwiek z tego firmamentu spadlo przez ostatnie trzydziesci lat, to jedynie prawdziwie "czerwone" ksiazeczki o Kostkach z Warszawy i innych tam, co sie kulom nie klaniali, po czym cienko na tym wyszli.

Za moich zamierzchlych szkolnych czasow elektryfikacja nie dotarla jeszcze do wszystkich wsi w Polsce, ale juz oficjalnie zlikwidowano analfabetyzm. O komputerach wiedzielismy tyle, ze pilot Pirx mial ich kilka w rakiecie, ale to przeciez bujdy, a na Syrenke mowilismy "samochod". Ulica Zabkowska na Pradze toczyly sie fury weglarzy, ciagniete przez spocone perszerony, a na terenie dzisiejszych Kabat i Stoklosow (w miare nowe dzielnice Warszawy - red.) geodeci przeganiali stada krow, przeszkadzajacych im w mierzeniu terenow pod osiedla mieszkaniowe.

Jednym slowem - pelne zacofanie. I mimo wszystko ...

Serwowano nam lektury traktujace o zacofaniu jeszcze wiekszym, o zlych, feudalno-kapitalistycznych czasach, ktore okrutnymi byly i widzicie, dzieciom nieprzyjaznymi jak cholera. Mialo to swoj wymiar propagandowy, ale i tak bylo dla nas kompletnie nieczytelne. Dzieci pragnace, ze swojej swiezej natury, tekstow pieknych, milych i radosnych, otrzymywaly naboj turpistyczno-onanistyczny w postaci naszej po trzykroc zapowietrzonej, pozytywistycznej nowelistyki, ktorej prostonarodje ni ch... nie panimalo.

Zdanie powyzsze umyslnie skonstruowalem w sposob tak razacy i zagmatwany, by przyblizyc nieco styl takich tuzow literatury jak Orzeszkowa czy Konopnicka (a to sie kobiet czepil, antyfeminista! - ale one nie uzywaly takich slow - red.).

Jako dziecko zmuszane do czytania tych bredni mialem serdecznie i gleboko w nosie los Janka Muzykanta, co mu wszystko gralo, a w nieco bardziej ukrytym i glebszym miejscu mialem dramat zwiazany ze smiercia jakiegos pozostawionego bez opieki bachora Tadeuszka czy innego Kazia. Antek od wiatraczkow byl bezlitosnie idiotyczny, choc pomysl skremowania chorej na katar siostry wydal sie nam idea odkrywcza. Nowelka "A, B, C ..." to byl horror! Zalowalismy Lyska, nie tak znowu jednak bardzo, by zaraz czytac o jakiejs innej szkapie, co miala byc nasza, ale nie byla, bo mamie sie zeszlo.

Moj kolega, obecnie wziety artysta grafik, spytal retorycznie: przez ile stron, do kurwy nedzy, mozna skracac kamizelke i sluchac katarynki? Nie pamietam juz, czy mowil o jednej, czy o dwoch roznych nowelkach.

Doktor Piotr mylil sie z Piotrem Obareckim - curiosum pedagogicznym ekstraordynaryjnym. Przypomnijmy wymowe moralno-pedagogiczna bestselleru "Silaczka". Poki Piotrus Obarecki leczyl za frico i chodzil w jednych polatanych portkach na dupie (wychudzonej zreszta niepomiernie), byl wzorem postepowania i nasladowania jako pozytywny bohater. Kiedy zaczal zarabiac kase i utrzymywac stosunki towarzyskie, kazano nam go potepiac jako czlowieka "zlomnego" (w odroznieniu od "niezlomnego"). Potem nasz medyczny sierota odnalazl swoja milosc z lat studenckich, ktora wieczorami tarmosil byl po bramach, tyle ze milosc lezala w jakims chlewie, dwa rzuty beretem od Obrzydlowka (fajne miasto, nie???!), wdziecznie trzaskajac kopytami w kalendarz z powodu tyfusu. I oto pani nauczycielka, zyjaca od lat w skrajnej nedzy i uczaca wiejskie dzieci za czapke sliwek i wiazke chrustu znow stawiana jest za wzor do nasladowania jako niezlomna i w ogole pozytywna istota.

Dzieki serdeczne!

Anielke pozwolono nam nawet polubic, by ja ukatrupic w ostatnim rozdziale. Od Slimaka, bohatera "Placowki", po pierwszych stu stronach wymagalismy tylko jednego: zeby jak najszybciej sprzedal te cholerna ojcowizne i niech by sie to juz skonczylo! Przypomnijmy jeszcze klase IV i niesmiertelnego "Rogasia z Doliny Roztoki", czworonoznego kaszaniarza, ktory mial tak wesole przygody, ze bylem gotow oddac milion ksiazek o Rogasiu za jednego chocby "Tytusa, Romka i A'Tomka"!

Wymienmy jeszcze dramat "Uciekla mi przepioreczka" - czy ktos pamieta, o czym to dranstwo traktowalo? Przypomnijmy, juz z liceum, "Na wsi wesele" Dabrowskiej, ktore tyle mialo wspolnego z weselem, co Konopnicka z Szekspirem. A "Tanczacy Jastrzab"? Saga o Michale Topornym, dzieki ktorej licealisci na sam dzwiek nazwiska Kawalec dostaja odruchow wymiotnych?

I tak mozna by mnozyc przyklady, rozprawiac sie z kolejnymi nudziarstwami, ktore dawno powinny odejsc do lamusa. Tylko ze nikomu nie chce sie i odwagi nie starcza, by podjac decyzje w sprawie przereformowania skladu lektur.

Przypominam: ja czytalem te ksiegi lat temu ohoho! I czytac sie tego nie dalo. Dzis, A.D. 1996, brnie przez silaczki, jankimuzykanty i inne slimakoplacowki pokolenie mojego brata. Najprawdopodobniej jego tez czeka Maria Dabrowska i Kawalec. Jest na nich skazany i koniec.

Tyle ze dla pokolenia dzisiejszych dwunasto-, czternastolatkow to, o czym czytaja, jest czarna magia, albowiem nie widza w tym zadnego sensu. W omawianiu tego pisarstwa nie widza sensu takze. I to wcale nie dlatego, ze im mozgi zjelczaly od przygod Rambo i Batmana. Po prostu woleliby poczytac cos ciekawszego, cos aktualniejszego, cos, w czym mogliby sie odnalezc. Nie zapominajmy, ze dla wielu z nich te nieszczesne lektury szkolne stana sie jedynymi ksiazkami, po jakie siegna w latach szkolnych i kiedykolwiek pozniej. To szkola podobno ma wyrabiac i umacniac nawyk i potrzebe obcowania z ksiazkami, a za pomoca lektury "Silaczki" mozemy jedynie uzyskac efekty calkiem odwrotne.

Oczywiscie wiem, ze "PAbis" nie dociera do MEN-u, a jesliby nawet dotarla, nie podejrzewam kogolwiek z tamtejszych decydentow o to, ze przeczyta niniejszy moj skromny felieton z laskawym zrozumieniem.

Wcale zreszta nie pretenduje do roli piszacego jakies nowe "O poprawie Rzeczypospolitej". Ale jedno niech bedzie jasne: w kwestii czytelnictwa, a zwlaszcza czytelnictwa szkolnego nie gra jak cholera i to od dluzszego czasu. Wiemy o tym, widzimy to i wcale nie pragniemy jedynie ograniczac sie do stwierdzenia, ze telewizja jest zla, brzydka i generalnie szkodliwa. Albowiem nie jest bardziej szkodliwa dla czytelnictwa od "Janka Muzykanta", ktory znalazl sie po niewlasciwej strone pasa i poza tym kit mu w oko. Probujemy po prostu spogladac nieco dalej poza czubek wlasnego piora (lub kraniec wlasnej klawiatury - red.) i limes szuflady (lub pudelka dyskietek - red.) ze swoimi poezjami. A monopolisci kulturalno-oswiatowi nadal wzruszaja ramionami na glosy zreszta nie tylko jakiegos Przewozniaka...

Marcin Przewozniak