Jest to przypowiesc o spolecznosci zamknietej, zyjacej w niezmiennej, ustalonej od dawna przestrzeni, przestrzeni miedzy rozpadajacymi sie domami a kosciolem, sklepem, knajpa, wokol zas przyroda Beskidu Niskiego, takze niezmienna w swej zmiennosci por roku. Ludzie rodza sie, umieraja, pracuja mozolnie bez nadziei na lepsze, pija w knajpie i rozmawiaja, a ich opowiesci sa niespieszne i rozwlekle, bo wszystko co dostrzezone musi byc opowiedziane, a wielkosc i nuda tej opowiesci przypomina nude i wielkosc wszystkich (...) tolstojow, proustow z joyce'ami (...). Te uchwycone rozmowy sa tu az soczyste w swej autentycznosci, jak zywe - niektore fragmenty czytalam po kilka razy, delektujac sie nimi.
Narratorem jest obcy, przybysz z zewnatrz, bo tylko ktos taki mogl wniknac w psychike ludzi, uchwycic, jak w te zamknieta przestrzen wkrada sie nowe, jak ten odwieczny zdawaloby sie porzadek, tkwiacy od lat w PGR-owej szarosci, ulega zmianie. Nowe przychodzi w kolorowej wystawie kiosku, ktora barwami powtarza niechcacy dawne ich znaczenia, we wszechobecnym tureckim dzinsie, angielskich napisach na kurtkach i czapkach, kolorowych dresach - nowych wzorach elegancji. I to nowe, choc jest postepem, przynosi tez pewna degradacje - nie przypadkiem przeciez kolorowy kiosk jest dzielem najwiekszego nieudacznika.
Zmiany przyszly dlatego, ze upadl system, ktorego czescia byl ten PGR, lecz rozpadl sie nie dzieki sprzeciwowi nielicznych, sublimujacych cnote, prawde i uczciwosc (...), abstrakcyjna struktura systemu rozsypala sie w drobny mak, bo zyl w niej Jozek, jego bracia i siostry, legion wydziedziczonych i uwolnionych od uciazliwych nakazow moralnosci, religii i pamieci. Wiekszosc bowiem zyjacych tu ludzi jest takze przybyszami, osiedli na tej ziemi pod przymusem lub bylo im wszystko jedno, gdzie popchnely ich prady zycia. Poprzedni mieszkancy wsi, potomkowie budowniczych cerkwi, ktora zabrano do muzeum, dopiero po niedawnym otwarciu granic mogli przyjechac do miejsca, skad wysiedlono ich piecdziesiat lat temu, przemoca lub podstepem.
"Miejsce" to wlasnie tytul opowiadania powieconego tej wywiezionej cerkwi. Na mnie zrobilo ono wyjatkowe wrazenie, nostalgiczne, jakby skapane w ostatnich promieniach zachodzacego za gorami slonca, w ktorych narrator oglada prostokat szarej, gliniastej ziemi, jaki pozostal po zabranej budowli. Stojac na miejscu, ktore wyglada teraz jak platek zdartej skory, narrator usiluje cofnac czas, wyobraza sobie, jak ja budowano, jak zamykano znajdujace sie tu powietrze, fragment swiata, bryla budowli i przenoszono w inny wymiar (gdy odwiedzam jakies pelne historii miejsca, ja takze probuje w wyobrazni zobaczyc, jak bylo tu przedtem!).
Opowiesci spaja watek zbrodni, winy i pokuty, ofiary, ktora ma zgladzic grzech, watek dodajacy jeszcze jeden wymiar opowiesci; watkow pobocznych znalezc mozna duzo wiecej, jak chocby wielokulturowosc tej Galicji. Calosc zas napisana jest przejrzystym, oszczednym jezykiem, postaci scharakteryzowane kilkoma celnymi slowami, a opisy przyrody urzekajace, pelne poetyckiego skrotu.
Ten jezyk to jedna z wielu zalet "Opowiesci galicyjskich", dla mnie jednak maja one jeszcze jedna wartosc. Ilekroc przejezdzalam przez takie senne, zatopione w szarosci wsie, przygladalam sie jadacym ze mna PKS-em ludziom i probowalam wyobrazic sobie, jakie jest ich zycie, co mowia, co mysla. I tu znalazlam swietna podpowiedz.
Agata Skowron-Nalborczyk