Lektury - metlik, nierownowaga


00=00

LEKTURY SA BURE



Motto:

Do czytelnika

Nic do Ciebie nie pisze, bos nic jako i ja.
Kto-c sie puszcza na Morze, struzki okiem mija,
Lecz kiedy we mnie niczym Duch sie nic nie ruszy,
Mow: "Boze, badz milosciw tego Nica Duszy!"

Piotr Franciszek Alojzy Loski

Kiedys moim ulubionym zajeciem bylo czytanie. Chodzilem do biblioteki, wydeptywalem podlogi ksiegarni i bardzo mi to pasowalo. Ostatnio jednak, gdy pytam sie siebie, czy mam ochote na przeczytanie jakiejs ksiazki, to odpowiedz jest jakas taka niemrawa i rozmyta... Dlaczego?

Powiesci. Witkiewicz (Stanislaw Ignacy) mial taka koncepcje, ze powiesci sluza do tego, zeby autor mogl przekonac odbiorcow swojej ksiazki do jakiejs idei (rozumiem, ze zdanie to dotyczylo ksiazek "powaznych", a nie rozrywkowych). Odbieram to zdanie jako w duzej mierze prawdziwe. Co z tego? Ano przejdzmy sie do ksiegarni i co widzimy - stosy ksiazek i kazda ma nas do czegos przekonac. Czy to nie straszne? Czy to nie przytlaczajace? Ile czasu trzeba, by to wszystko poznac, ile wysilku, by zrozumiec?

Ostatnio, gdy biore do reki jakas powiesc, ogarnia mnie lekkie obrzydzenie - jak to, ja mam cos tak koszmarnie dlugiego przeczytac? Przeciez to koszmarnie nudne!

A przeciez jeszcze cztery, piec lat temu czytanie beletrysytki bylo moim glownym zajeciem zyciowym.

Przypomina mi sie tutaj takie zdanie, ze nie powinno sie czytac dobrych ksiazek - powinno sie czytac tylko ksiazki najlepsze, bo i na te w zyciu nie starczy czasu. Jak tutaj wobec takiej ilosci literatury uwierzyc, ze cos jest najlepsze, przeciez wszystko jest takie same, przeciez wszystkie czasopisma kulturowo-literackie pisza, jaka ta literatura doskonala. Kazdy sie chce sprzedac, a ja sie od tego gubie.

rys. Jaroslaw Kuzminski

I jeszcze jedno, co mnie odpycha od czytania powiesci - metlik w widzeniu swiata. Tutaj nie mozna liczyc na stabilne podejscie do rzeczywistosci. Nie mozna miec nadziei, ze wszystko sklada sie na fragmenty tej samej mozaiki. Kazdy pisarz sobie rzepke skrobie i tyle. Feeria sytemow wartosci i logik postepowania. Zdechnac mozna od tego i jeszcze bardziej sie zagubic, chociaz czlowiek i tak juz zupelnie nie wie, kim jest w tym obecnym swiecie. Dlatego wlasnie kiedys sie przekonalem, ze lepiej mi sie czyta ksiazki fachowe. Tam system wartosci jest ustalony i chodzi raczej o prawde, a nie o widzenie swiata. To taki element stabilizujacy, dajacy spokoj. Fakt - takie ksiazki sa dostepne nielicznym, ale... czy "Ulisses" jest dla licznych, czy kazdy jest w stanie zrozumiec w pelni chocby powiesci tak popularnego Whartona (ja nie, to widac po tym, ze mnie jego teksty nudza). Kiedys doszedlem do wniosku, iz przeciez niejednokrotnie, aby zrozumiec niektore watki "normalnych" ksiazek trzeba sie wykazywac nie lada obyciem kulturowym i znac cos z kope innych dziel innych ludzi. I tu wlasnie tkwi ten dylemat - literatura popularna jest trudna, zaryzykowalbym stwierdzenie, ze jest tak trudna, jak ksiazki fachowe z fizyki.

Wlasnie. W tym punkcie wedlug mnie panuje wielka nierownowaga, bo w kulturze jest takie mniemanie, ze fajnie jest poznac dorobek pisarzy-beletrystow, ale zupelnie nie panuje przekonanie, ze warto znac konstrukcje myslowe z innych galezi aktywnosci ludzkiej: z fizyki, matematyki, chemii itp. Przecietny kulturalny czlowiek musi wiedziec kto to Urbankowski, ale malo kto na przyklad wie, kto to Stefan Banach, a byl to Polak, ktory zbudowal podstawy galezi matematyki obecnie szeroko sie rozwijajacej i powazanej na calym swiecie (analiza funkcjonalna). Malo kto rowniez wie, kim byl Alfred Tarski i jaka rewolucja w logice byly jego idee semantyczne. To tylko nieliczne przyklady, mozna byloby je mnozyc, ale mysle, ze nie przekonam nikogo tutaj, ze warto sie zapoznac z wynikami tych ludzi i ksiazkami, jakie pisali. Prozna walka. Zbyt duzy opor.

Dobrze to zjawisko obrazuje pewna dyskusja, jaka kiedys, dawno, w liceum wywolala pewna pani nauczycielka od polskiego. Miala ona taka zasade, ze na zastepstwach pytala wszystkich ludzi z klasy, co czytaja jako swoje lektury. Kazdy cos tam czytal i kazdy spotykal sie z osadem w stylu, ze to mialkie, to glupie, to jakies tam. Wreszcie ktos sie zdenerwowal i zapytal pania nauczycielke, jakiej muzyki ostatnio sluchala i okazalo sie, ze tu pani nauczycielka zostala zapedzona w kozi rog, bo muzyke slucha, a jakze, ale pojecia o niej nie ma fiolkowego. Biedna pani od polskiego - wyszlo, ze nie jest az tak kulturalna, jak by sie wydawalo. Coz - zdarza sie. Ksiazka o podstawach analizy matematycznej to nie jest lektura, nawet jezeli osoba, ktora ja przeczytala potrafi wytlumaczyc piekno konstrukcji tam zawartych. Czesto muzyka dla zagorzalego lekturoznawcy to rzecz, na ktorej sie on nie zna.

W tym momencie przypomina mi sie rowniez wrazenie, jakiego doznalem pod koniec pierwszego roku studiow - wtedy, gdy bralem jakas ksiazke, ktora nie dotyczyla tematu mojej nauki, wydawala mi sie ona mialka, glupia, jakas tam. Ot, takie odreagowanie wciskania na sile przekonania, ze Gustaw Herling-Grudzinski to niewiadomoco, ucieczka od przymusu spolecznosci kulturowej (Przy czym nie neguje tutaj wartosci ksiazek tego czlowieka, a raczej zwracam uwage na fakt, ze dla mnie kontekst, w jakim sie one dla mnie pojawily, jest nie do przyjecia.)

Moze takie moje podejscie bierze sie z faktu, ze ja nie lubie zajmowac sie rzeczami, ktore mi niewiele daja. I tak przeciez madrosci wielkiej z takich powiesci sie nie zdobedzie, bo jednak doswiadczenie do czlowieka bardziej przemawia i czesto ma sie jednak nadzieje, ze w naszym przypadku wszystko pojdzie dobrze, chociaz papier mowi inaczej. Poza tym mysl swobodnie poruszona przez jakis kawalek papieru ma charakter czesto ulotny, zeby pozostala na trwale w swiadomosci, musi zostac jakos przetworzona przez emocje, intelekt, uczucia. Czesto czlowiek nie ma czasu, sily, namietnosci, aby sobie uswiadamiac wszystkie aspekty czynow Cezarego Baryki czy innego Jozefa K. Te elementy przezycia lektury pojawiaja sie zawsze w dyskusji, dialogu. Ale przeciez trzeba wiele pracy, aby z jakas osoba nawiazac otwarta rozmowe, aby zastanawiac sie z nia wspolnie nad jakimis sprawami. W dzisiejszym zyciu, pod koniec dwudziestego wieku, ludzie sa tak zalatani, tak psychicznie rozbici i tak zmeczeni, ze wielu z nich nie siega po ksiazki, bo to kolejna udreka, a zyski znikome i nie ma z kim o tym pogadac, bo inni tez zalatani i tez nawet konca swojego nosa nie widza.

Gdzies w tym metliku jednak ja osobiscie znalazlem swoja nisze ekologiczno-czytelnicza. Bardzo lubie czytac poezje - teksty tutaj krotkie, nie wymagaja stalego zaangazowania w lekture przez dluzszy czas. To bardzo odpowiada trybowi zycia: osma rano do pracy, osma wieczor kolacja, piwo, jeszcze troche pracy, wiersz i pciulu w bety. Druga moja lektura jest ostatnimi czasy Biblia. Ona rowniez nie wymaga dluzszego zaangazowania w tekst. Otwiera sie w dosyc dowolnym miejscu i sie czyta wers, dwa wersy. Tyle wystarczy, bo nie raz daja one bardzo do myslenia i bardzo pomagaja w budowaniu swojej wlasnej osobowosci tak w ramach akceptacji, jak i odrzucenia tego, co jest tam napisane. Dla mnie to taki sobie punkt zaczepienia dla mysli - punkt wydaje mi sie dobry, bo na owej wlasnie ksiedze zbudowana jest duza czesc kultury, w ktorej przychodzi mi... czytac.

To chyba tyle. Zyczac sobie i innym nieczytajacym ksiazek milego i wtornego analfabetyzmu oraz spokojnego zgnusnienia w swoim wlasnym intelektualnym bagienku, pozdrawia

OO=OO

PS. W mottcie slowa we mnie niczym, zgodnie z Helikonem sarmackim Zakladu Narodowego im. Ossolinskich rok 1989 str. 282 nalezy rozumiec jako: we mnie, ktory jestem niczym.