
ZBIGNIEW MILEWSKI
POCALUNEK
Urok drzew-pnie
trzeszcza w moim
kregoslupie Mysli
pecznieja na ich
galeziach Dotyka
czar niebieskich
warg Kwitne jak
czas w parku snow
dreszczem natury
w porach zodiaku
ON BALWAN
Wczesnolistopadowy balwan
demona
ukrywa w sobie
Przez Niego
snieg Niespodziewany
harmider Dzieci
potwora
niby
przypadkiem tocza sie przez nie-
posprzatane liscie Kielki
ostatnich koniczyn
Bratki
Swiece niedopalone na grobach
umarlych Tu
nad tym stawem gdzie
zaby niedosniete Watla kra
Zielone liscie krzewow
zmrozone
przez
Tego Skorpiona
nieufnego sloncu deszczom
i
sobie
czy jest Sola kultu Balwana
KARMA II
Rybitwa fruwa nad parkowym stawem
ufnie przekrzywiajac lebek do
staruszkow i dzieci rzucajacych okruchy
paluszkow z szeleszczacych torebek
resztki sniadaniowych kanapek
Zapominala swist rzucanych kamieni
uniki przed piekacym srutem z procy
Zapominala gdy uczepiona karma
miedzy skrzydlami odliczala
juz chwile
Zlapania w bezlitosne sidla
Rozebrania z ptasich pior i puchow
Narodzin placzu dziecka
Nagrody dalekiej od przestworow nieba
